UWAGA

Kolejne rozdziały będą pojawiały się codziennie, aż do rozdziału piętnastego. Na tłumaczenie kolejnych rozdziałów będę musiała poczekać, aż opublikuje je oryginalny autor. Zbiegnie się to rownież z moim wyjazdem, zatem na rozdział szesnasty i kolejne pojawią się dopiero w sierpniu. Mam nadzieję, że poczekacie :)


czwartek, 25 czerwca 2015

ROZDZIAŁ VIII


Kusa, biała koronkowa sukienka panny młodej przyciągała uwagę wszystkich zgromadzonych. Wydawała się być na pograniczu dobrego smaku, w końcu ślub odbywał się w kościele, a kobieta odsłaniała partie ciała, które powinna była zachować na noc poślubną. Jednak mężczyznom zdecydowanie to nie przeszkadzało. Pan młody, tak bardzo zakochany w dziewczynie, nie zwracał na to uwagi. Starsze kobiety siedziały z naburmuszonymi minami, od czasu do czasu dymając gardziele jak ropuchy. Zazdrość? Zapewne.

Hermiona siedziała w jednym z ostatnich rzędów i obserwowała zgromadzonych snobów. Tak bardzo tam nie pasowała. Plan był taki: przetrzymać ślub, a potem niepostrzeżenie zniknąć.

- Witaj, piękna – usłyszała znajomy głos nad uchem.
- Neville? Cholera, że też nie ma tu toalety, do której mógłbyś mnie zaciągnąć!– odgryzła się.
- Proszę Cię, byłem wtedy pijany. Do dziś nie mogę pogodzić się, że zaprzepaściłem swoją szansę na taką kobietę jak ty. – powiedział delikatnie gładząc nagie ramię dziewczyny – Widzę, że jesteś sama. Wybaczysz mi tamto i zechcesz mi towarzyszyć?
Hermiona już miała napluć mu w twarz i krzyknąć na cały kościół: ‘po moim trupie’, kiedy ujrzała JEGO.

Zdawało jej się, że bił od niego jakiś absurdalny blask, kiedy wbiegał tak spóźniony na ślub swojego przyjaciela. Idealnie skrojony garnitur, idealnie ułożone włosy. Pospiesznie zajął miejsce na skraju jakiejś ławki, usiadł poprawiając garnitur. Rozejrzał się po kościele. Hermiona siedziała oniemiała, czuła, się tak, jakby nad jej ciałem, a przede wszystkim mózgiem zapanował kompletny bezwład.

I wtedy napotkała ten wzrok. Jego twarz nic nie wyrażała. Jego wzrok był tak chłodny, jak za czasów szkolnych. A może zawsze taki był, a ona na jeden który okres swojego życia nauczyła się alfabetu, dzięki któremu potrafiła czytać jego uczucia.

Patrzyli na siebie z wyrzutem i nienawiścią. Długo. Zbyt długo. Mieli do siebie tyle pytań i tak ogromny żal, jakiego nigdy w życiu do nikogo nie czuli. Oboje wiedzieli, że od momentu, w którym któryś z nich spuści wzrok, już nigdy na siebie nie spojrzą.

- A teraz możesz pocałować pannę młodą – ogłosił ksiądz.

Draco zorientował się, że nie jest tu sama. Szybko się zrehabilitowała. Co do cholery przyszło do głowy Blaisowi i Amandzie, by zapraszać ją na ten cholerny ślub? Tego nie robi się przyjacielowi. Co prawda, nie wiedzieli o wielu rzeczach, chociażby o tym, że Hermiona była pierwszą którą pokochał. Myśleli pewnie, że potraktuje ją jak każdą inną. W końcu przespał się z jedną czwartą kobiet na tym weselu. Każda myślała, że będzie tą, która złapie go w swoje sidła. A ta, której się udało, wystawiła go.
Neville Longbotom. Ten dupek. Czyli, o to właśnie jej chodziło? Zostawiła go dla faceta, który po tym, jak wyprostował sobie zęby i zoperował uszy, myśli, że może pomiatać kobietami. Może ona to lubi? To byłaby całkiem słuszna teoria. W końcu w przypadku Malfoya chodziło jej tylko o seks. Teraz wystarczy upolować jakaś pustą blondynę, która zauroczona jego towarzystwem poudaje trochę jego dziewczynę. To nie było trudne.

 

Po ceremonii przyszedł czas na składanie życzeń. Kolejka przed kościołem do młodej pary ciągnęła się niezmiernie. Pech chciał, że Draco czekał zaledwie kilka kroków od niej.
- Kotku, może znikniemy na chwilę w drodze do sali weselnej? – usłyszała szept Dracona, tuż koło ucha lśniących, blond włosów. No tak, czego mogła się spodziewać. Wciąż ten sam Malfoy. Robił to po to by była zazdrosna, czy dawno o niej już zapomniał?

Czasem miała wyrzuty sumienia, które natomiast jemu nigdy nie zajmowały myśli. Z jednej strony była przekonana, że nie tak powinien się zachowywać facet. Jego dziewczyna nagle znika, nie wiadomo co się z nią dzieje, a on unosi się dumą i nie interesuje go to, co się z nią dzieje. Wciąż jednak zastanawiała się, co by zrobiła na jego miejscu. Gdyby to ona, czekała, a on się nie zjawił. Czuła by się upokorzona, pomyślałaby to samo, co zapewne on o niej – wystawił mnie. Jednak zdecydowanie nie zamierzała się nigdy przed nim płaszczyć, przepraszać Wielkiego Pana za to, że miała wypadek, że mogła umrzeć, że 4 miesiące przeleżała w śpiączce, że nikt nie pomyślał o tym, że coś mogło jej się stać. Postanowiła dobrze bawić się na weselu u boku Nevile’a.

 

Około północy wszyscy byli już pijani. Hermiona nie miała nastroju do tańca, choć Nevile’owi parę razy udało się ją na to mówić. Musiała przyznać, że mężczyzna zapewnia jej całkiem miłe towarzystwo. Pomijając oczywiście kwestie ciągłego obłapywania, komplementy przez niego prawione dodawały jej pewności siebie. Pierwszy raz, od 7 miesięcy czuła się kobietą. Pozwoliła sobie nawet na parę zalotnych spojrzeń, uwodzicielskich ruchów, czy seksownych uśmiechów. Chociaż bardziej niż dla siebie, czy Nevile’a robiła to dla pewnego przystojniaka, który nie tak dawno złamał jej serce.

Draco Malfoy, bo o nim oczywiście mowa, upijał się entym już z kolei drinkiem dając się uwieść dziewczynie, z którą niby przyszedł. Udawał, że wysłuchuje jej paplaniny, a miał w tym wprawę, przecież przez całą szkołę tak przywykł do Pansy Parkinson, a tak naprawdę wpatrywał się w Granger. Na początku były to ukradkowe spojrzenia, lecz w miarę procentów alkoholu we krwi stawały się one coraz bardziej natarczywe i coraz bardziej dosłowne. W przeciwieństwie do dziewczyny, bo Draco dla Hermiony z każdym wypitym drinkiem stawał się coraz bardziej obojętny.

Kiedy wesele dobiegało do końca młody Malfoy dostrzegł coś niepokojącego. Stał właśnie na zewnątrz budynku, paląc papierosa, gdy na parkingu niewielka osóbka zaczęła siłować się z dużo wyższym od siebie mężczyzną. Wyglądało tak, jakby ten próbował ‘nakłonić’ ją do wejścia do samochodu, a ta usilnie się broniła.
Malfoy niewiele myśląc podbiegł do mężczyzny i nie rozpoznając go, co było skutkiem zbyt dużej ilości wypitych drinków, mocno uderzył go z pięści w twarz.

- Pojebało Cię? Znalazł się bohater! – krzyknął rozwścieczony mężczyzna, próbując podnieść się z ziemi i ocierając kącik ust z krwi.
- Nic Pani nie jest? – zapytał Draco obracając się w stronę poszkodowanej kobiety, którą w amoku odrzucił na bok, wyrywając ja z uścisku mężczyzny. Coś jednak wydało mu się dziwne. Ledwo utrzymał się na nogach, gdy spostrzegł, że to… – Hermiona?!
Kobiecie serce waliło jak oszalałe. Nie wiedziała jak się zachować. Dziękować za ratunek, nakrzyczeć, że to nie jego sprawa?
- Przez ciebie rozdarłam sukienkę! – wypaliła bezmyślnie przez łzy. Złapała wyciągniętą na pomoc dłoń mężczyzny i wstała z ziemi. W tym samym czasie Neville pozbierał się, wsiadł do auta i odjechał z piskiem opon.
- Wezwać Ci taksówkę? – zapytał chłodno, chodź i tak okazał więcej dobroci niżby chciał.
- Dam sobie radę. – odparła stanowczo, zirytowana powstałą sytuacją.
- Odwróć się, chociaż naprawię Ci tę sukienkę, bo jeszcze ktoś weźmie Cię za prostytutkę. – skrzywił usta w iście pełnym odrazy grymasie. Kobieta warknęła ze złości, ale uznała, że ma rację. Sukienka była brudna i podarta, makijaż rozmazany. Odwróciła się.
- Dałbyś sobie spokój z tymi komentarzami, co? – naburmuszyła się. Mężczyzna przeszukiwał szatę, by znaleźć różdżkę.
- Teraz ja jestem tym złym? – uniósł brwi ze zdumienia. Zabrzmiało do jako skarżenie, z czego kobieta zdawała sobie sprawę. Kiedy chwytał krawędzie rozdartej sukienki dostrzegł coś niepokojącego. – Co to za blizna? Nie miałaś tego wcześniej… – przestraszył się na widok szramy przebiegającej przez całe plecy. Wyglądało to paskudnie.
- Nie twoja sprawa. – Hermiona przestraszyła się. Nie chciałaby ją zobaczył, a jej stan nietrzeźwości sprawiał, że zupełnie o niej zapomniała. „Idiotka” –zarzuciła sobie. Widząc zaniepokojony wzrok mężczyzny odrzekła szybko – Spadłam ze schodów. – zebrała torebkę z ziemi i pospiesznie odeszła.
Draco stał oniemiały.
-  Takiej blizny nie ma się po upadku ze schodów. – wyszeptał po chwili.

***

Poranek po ślubie był dla Dracona bardzo bolesny. Siedział na skraju łóżka w białych bokserkach, w jednej ręce trzymając dopalającego się już papierosa, a w drugiej butelkę wody. Kac morderca. Wydarzenia z poprzedniego dnia sprawiły, że w jego głowie pojawiło się mnóstwo pytań. Nie był w stanie teraz szukać na nie odpowiedzi. Eliksir na kaca to coś, za co oddałby wszystko.

Po godzinie był już jak nowonarodzony. Wyszedł z mieszkania i udał się do św. Mungo. Był pewien, że to tam znajdzie odpowiedź na wszystkie dręczące go pytania dotyczące Granger.

- Proszę kartotekę Hermiony Granger – powiedział chłodno. Z trudem przeszło mi przez usta słowo ‘proszę’.
- To nie biblioteka. – wyjrzała zza okularów sporej tuszy pielęgniarka.
- Wie pani kim jestem? – oburzył się. Przywykł, do tego, że nazwiskiem załatwia wszystkie sprawy.
- Na pewno nie lekarzem. – prychnęła i wróciła do rozwiązywania krzyżówek.

Wkurzony uderzył pięścią o stół w szpitalnej recepcji i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę gabinetu Blaisa. Bez pukania wdarł się do niego.
- Puka się. – powiedział zaskoczony przyjaciel.
- Z chęcią, ale niestety jesteś żonaty. – odparował Malfoy.
- Ha ha ha. Żarciki się ciebie trzymają stary – odpowiedział zażenowany Blaise.
- Posłuchaj, potrzebuje kartoteki Hermiony Granger.
- Zatrudniłeś się w Mungu jako lekarz? Tego bym się po tobie nie spodziewał.
- Błagam Blaise, nie mam czasu. Załatwisz to? – zniecierpliwił się.
- Po co ci? Przyszedł do Ciebie jakiś przedszkolak i powiedział „Cześć tato”, a teraz sprawdzasz, której zrobiłeś to dziecko? – wykpił go.
- Zabawne. Widzę, że mi nie pomożesz, cześć. – oburzył się. Uwielbiał docinki Blaise, ale sprawa była poważna, a on był zbyt zdenerwowany by prowadzić do niczego nie prowadzące dyskusje.
- Daj spokój, powiedz na jakim oddziale mam szukać.
- Urazówka? Chirurgia? Coś w tym kierunku.
Godzinę później Malfoy czekał w parku na telefon od przyjaciela.

 W tym samym czasie Hermiona wracała ze spotkania w sprawie pracy. Wiedziała, że wypadła całkiem dobrze, jednak zastanawiała się czy posada w dużej korporacji jest dla niej. Lubiła kancelarię, w której pracowała wcześniej, jednak wiedziała, że na jej miejsce zatrudniono już kogoś.
Szła ulicą, gdy zauważyła szyld z napisem: KANCELARIA ADWOKACKA D. Thompson K. Sterward P. Manson. Przystanęła przed nim.
- Thompson…. Coś mi to mówi…. – Hermiona kojarzyła to nazwisko. Nie mogła jednak przypomnieć sobie co miałby dla niej oznaczać.
- Pomóc pani w czymś? – zapytała wysoka, szczupła brunetka ubrana w czarną garsonkę. Hermiona, usłyszawszy to pytanie podskoczyła, wyrwana z zamyślenia. Odwróciła się w stronę źródła i oniemiała z wrażenia.
- DORA THOMPSON? – wykrzyknęła piskliwie.
Po chwili kobiety wpadły sobie w ramiona. Hermiona znała Dorę ze studiów prawniczych. Przyjaźniły się wówczas. Tylko Dora znosiła jej zmienne nastroje i zamiłowanie do nauki. Nie przeszkadzało jej to, że wolała zakuwać niż imprezować. Po studiach jednak ich drogi się rozeszły, Dora bowiem zakochała się bez pamięci w przystojnym Włochu i poleciała za nim do jego ojczyzny.
- Cholera, jak dawno się nie widziałyśmy! – powiedziała Dora przypatrując się dawnej przyjaciółce – Wejdźmy do środka, zaparzę herbatę i trochę poplotkujemy.

Kancelaria była mała, ale urządzona z klasą. W drzwiach powitała je niska, ruda dziewczyna, z wrażenia wylewając kawę na papiery zgromadzone na jej biurku.
- To Elizabeth, ma u nas praktyki – spojrzała z pogardą na dziewczynę.

Dora zaprosiła Hermione do swojego gabinetu. Od razu zaczęły plotkować. Okazało się, że rodzinne, krzykliwe życie we Włoszech nie przypadło do gustu Dorze i już po roku rozwiodła się ze swoim ‘marito italiano’ i wróciła do kraju. Hermiona, z początku dość nie chętnie opowiadała o swoim problemach. Później jednak powiedziała jej o Ronie, o planowanym wyjeździe, o wypadku. Niewiedziała dlaczego mogła to powiedzieć o Dorze, a przed Ginny czuła opory:
- No i teraz snuję się po kancelariach, poszukując pracy. Wszystko co miałam poleciało do Nowego Yorku, wraz z facetem, którego kochałam.
- Szukasz pracy? – ożywiła się Dora – Dlaczego nie mówiłaś od razu!
- Nie rozumiem… – zmieszała się Hermiona.
- Peter się przeprowadza, szukamy właśnie kogoś na jego miejsce! – wykrzyknęła radośnie.
- Żartujesz? Naprawdę?! – Hermiona była w sporym szoku – Ja nie chce, żebyś wzięła mnie teraz za jakąś ofiarę, że się użalam, czy coś…
- Daj spokój, na studiach byłaś najlepsza, kto nie chciałby Cie zatrudnić?! Spadasz nam jak z nieba!

Draco niecierpliwił się co raz bardziej i postanowił nieczekać i zadzwonić do Blaise:
- Blaise, znalazłeś coś? – dopytywał się.
- Tak, właśnie miałem do Ciebie dzwonić. – odpowiedział
- No, i?
- 23 maja miała wypadek samochodowy. Przez 4 miesiące leżała w śpiączce. Cudem go przeżyła.
- … – Draco zbladł, ta informacja uderzyła w niego jak kubeł zimnej wody.

Draco czuł się winny. Czuł się cholernie winny. Coś ściskało go w klatce, za każdym razem, gdy myślał o tym, jak ona leżała w szpitalu przez 4 miesiące sama, podczas gdy on myślał o niej tak źle. Dlaczego wtedy nie przyszło mu do głowy, że coś mogło się stać?
Postanowił, że pójdzie do niej. Nie wiedział co powie, jak się wytłumaczy. Nie szukał wymówki. Pierwszy raz w życiu przyznał się do błędu.
Nie trudno było mu się dowiedzieć, gdzie teraz mieszka. Stanął przed drzwiami i zapukał. Chwila odgłosu krzątaniny, po czym szybko zbliżające się kroki.
Otworzyła mu drzwi. W za dużej, granatowej rozciągniętej bluzce, szarych legginsach i różowych, kudłatych skarpetach, patrzyła na niego z przerażeniem. Nie spodziewała się go.
- Czego chcesz? – zapytała szorstko po chwili ciszy.
- Dowiedziałem się o wypadku. – wyszeptał patrząc jej prosto w oczy. Dziewczyna szybko spuściła wzrok. Bała się, ze zaraz pojawią się łzy.
- Chyba trochę za późno – burknęła pod nosem i zaczęła przymykać drzwi, czując, że nie może na niego dłużej patrzeć. Kłucie w sercu i szczera nienawiść mogłyby okazać się mieszanką wybuchową. Silna męska ręka przytrzymała zamykające się drzwi.
- Pozwól mi wejść, proszę. – powiedział zdecydowanie. Hermiona poczuła się tak źle, jak nigdy. Wiedziała, że gdy wpuści go do mieszkania znów zostanie owładnięta nim, jego jakąś magiczną siłą i jeszcze przyjdzie jej do głowy by mu wybaczyć. A tego nie chciała. Tego zrobić nie mogła.
- Nie. – wyszeptała, lecz wciąż stała w drzwiach wejściowych, podświadomie pragnąc, by On coś powiedział.
- Hermiona, ja nie widziałem. Przepraszam. – spojrzał na nią oczami owczarka, sprawiał wrażenie jakby zaraz miał się popłakać. Znała tę minę. Już raz te oczy patrzyły na nią w ten sposób. Wtedy, podczas bitwy, gdy opuścił ją pierwszy raz.
***
Została sama. Bała się, jednak wiedziała, że musi go znaleźć. Potrzebowała tego, nawet, jeśli miałaby zginąć.

- Malfoy, gdzie do cholery byłeś?! – krzyknęła ze łzami w oczach, gdy ujrzała go siedzącego na gruzach z różdżką w ręku.

- Co Ty tu robisz? Miałaś się schować! Mówiłem przecież, że… – Draco zdenerwował się, gładził Hermionę po policzku.

- Harry… – płakała Hermiona

- Co z nim? –powiedział poważnie

- Podobno nie żyje, zabrali go, Draco, co teraz będz…. – Nie dokończyła, bo chłopak pocałował ją w czoło i przytulił.

- Będzie dobrze. Cokolwiek się teraz nie stanie, pamiętaj, że kiedyś jeszcze będzie dobrze. –wyszeptał jej do ucha. Hermiona nie rozumiała co do niej mówi.

***
Stała wciąż patrząc na niego. Po jej policzku spłynęła właśnie pierwsza łza.
- Nawet nie potrafię na Ciebie nakrzyczeć. To nie był pierwszy raz kiedy mnie zostawiłeś, Draco. – zerknęła na niego z wyrzutem.
***
- Draco – odezwała się Narcyza – Nie rób tego matce, dołącz do nas! Proszę!

Chłopiec drgnął, ręka Hermiony jeszcze bardziej zacieśniła uścisk.

- Draco, nie rób mi tego, proszę! – szeptała cicho Hermiona.

- Chcesz zhańbić ród Malfoyów? Zginąć wśród szlam i zdrajców? - odezwał się błagalnie Lucjusz.

Draco trząsł się ze strachu. Jego głową targały emocje. Wiedział, co musi zrobić, jednak to było dla niego bardzo trudne, spuścił wzrok, by nie patrzeć w jej oczy. Czuł, że gdy to robi, złamie się.

- Przepraszam, wiesz, że muszę to zrobić, pamiętaj co powiedziałem. – wyszeptał i wyszedł z grupy, podszedł do Czarnego Pana.

- Wiedziałam, że dokonasz dobrego wyboru Draco – powiedział Voldemord i poklepał Malfoya po plecach.

***
- Ale ostatni. – przyrzekł, ścierając kciukiem łzę z jej policzka.
- Masz rację. Już nie będziesz miał okazji. – zdecydowała i trzasnęła drzwiami.
Odwróciła się do nich tyłem i przykucnęła opierając się o nie. Płakała. 
Draco słyszał to. Zsunął się po drzwiach i usiadł. Nie miał pojęcia co robić, słyszał jej szloch. Dzieliła ich tylko i aż trzycentymetrowa deska. Może to zbyt wiele, by ją pokonać?

 

Na następny dzień, po przepłakanej nocy Hermiona zaczynała pracę. Dotarła go kancelarii o godzinie 9.30. Elizabeth zrobiła jej kawę i podała dokumenty. Zaczynała dzień od rozwodu. Miły początek.

 

Draco pakował swoje rzeczy do walizki. Jego pobyt w Londynie dobiegał końca. Czekała na niego praca w Nowym Jorku. Był szefem swojej firmy, wiec nie robiło problemu rzucenie wszystkiego na kilka dni. Jednak rano dostała do niego informacja o tym, że jeden z jego pracowników wykorzystywał posadę do okradania sprzedanych przez firmę mieszkań. To poważnie wpłynęło na reputację firmy, wiec interwencja Malfoya była niezbędna. Postanowił sobie, że przed wyjazdem raz jeszcze spróbuje. Nie wybaczyłby sobie, gdyby zaprzepaścił ostatnią szansę. Wciąż jeszcze miał nadzieję.

 

Hermiona usłyszała pukanie do drzwi swojego gabinetu. Do środka weszła Elizabeth ze spuszczoną głową. Na policzkach miała spore rumieńce.
- Przy.. przyszedł do Pani klient – wyjąkała szybko.

- Elizabeth, coś nie tak? – zaniepokoiła się Hermiona.

- Nic, tylko… Jest bardzo przystojny. – zawstydziła się jeszcze bardziej.

Parę sekund później, w jej gabinecie stał On.
Hermiona zachłannie nabrała powietrza, po czym szybko wstała, machnęła dziwnie ręką, zupełnie tak, jakby chciała coś powiedzieć, po czym odwróciła się, założyła ręce i wpatrując się w widok za oknem, powiedziała:

- Po co tu przyszedłeś? Wszystko już powiedziałeś wczoraj. – odezwała się w końcu.
On podszedł do niej i opuszkami palców pogładził jej nagie ramiona. Hermiona znów wciągnęła powietrze, tym razem bardziej niespokojnie. Przeszedł ją dreszcz.

- Przyszedłem się pożegnać – mówił powoli – Gdybym wtedy… Gdybym wiedział, że coś Ci się stało zachowałabym się inaczej. Znasz mnie. Jestem cholernym egoistą, myślałem wtedy tylko o sobie. A teraz… nie mogę przestać myśleć o Tobie. Muszę wracać. O siedemnastej mam samolot. Żegnaj. – powiedział i pocałował ją w szyję.

Hermiona stała wciąż oniemiała. Gdy się odwróciła, już go nie było. Nie wiedziała jak długo stała tak w samotności i rozważała nad wypowiedzianymi przez niego słowami. Nie widziała tez powodu, dla którego miałaby mu wybaczyć, ale uczucie które było w niej teraz okazało się być zbyt silne by nad nim panować. Spojrzała na zegarek. Szesnasta trzydzieści cztery.

- NA CO PANI JESZCZE CZEKA?! – krzyknęła niespodziewanie Elizabeth.

 

1 komentarz:

  1. Tak bardzo smutne.:c
    Pozdrawiam, Eleonora.
    http://corkimerlina-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń